Analizy

Niezależne inicjatywy
na rzecz studentów
i doktorantów

Uniwersytety wyłącznie lokalne

W naszym kraju funkcjonuje kilkaset uczelni i teoretycznie na większość z nich łatwo się dostać. Polacy podejmują wyzwanie studiowania najchętniej w Europie. A jednak z uczelnianych raportów i ogólnopolskich badań wyłania się obraz akademii raczej biernej i niezdolnej do wprowadzenia znaczącej zmiany społecznej. Uczelnie w Polsce są ośrodkami regionalnymi, zdanymi na wahania koniunktury gospodarczej i demograficznej.

Skąd przyjeżdżają kandydaci na studia w najlepszych ośrodkach akademickich? Dokąd udają się absolwenci po ukończeniu nauki? Jak zmienia się struktura demograficzna miast, w których znajdują się ośrodki akademickie? To w istocie pytania o to, czy uczelnie mogą być kołem zamachowym zmiany w strukturze społecznej, czy mogą służyć swojemu otoczeniu przez przyciąganie najambitniejszych, pracowitych jednostek, czy odznaczają się jakąś specyficzną wartością. A może tylko odzwierciedlają cechy regionu, w którym się znajdują?

Z przeprowadzonej kwerendy wyłania się niezbyt optymistyczny obraz obecnej aktywności uczelni i perspektyw zmian w tym zakresie. Pierwszym problemem jest brak pełnego rozeznania uczelni w kwestii efektów prowadzonej rekrutacji i losów własnych absolwentów. Drugą istotną słabością uczelni jest ich niezdolność do wpływania na zmiany społeczne. Jak wskazują prowadzone w Polsce badania, szkolnictwo wyższe przyczynia się do reprodukowania nierówności. Dodatkowo strategie rekrutacyjne uczelni mogą przyczyniać się do odpływu kształcącej się młodzieży z innych regionów nie tylko na studia, ale wręcz na stałe – co w konsekwencji wzmocniłoby pozycję metropolii takich jak Warszawa, Wrocław czy Kraków kosztem mniejszych ośrodków. Na użytek tego tekstu nazwałabym to zjawisko „drenażem mózgów”. Wyrażenie to ma wiele usankcjonowanych już użyć, a najpowszechniejsze odnosi się do trwałego odpływu za granicę wysokiej klasy specjalistów. Absolwenci studiów niekoniecznie muszą do nich należeć. Niemniej ze względu na to, że w wielu miejscowościach w Polsce wyjazdy na stałe młodych, którzy potencjalnie mogliby stanowić lokalną elitę, stają się coraz bardziej palącym problemem, uznałam, że pojęcie „drenaż mózgów” daje się tu adekwatnie stosować. Nie ma przy tym znaczenia dla danej miejscowości, czy maturzysta bądź student wyjeżdża do innego kraju, czy do jednej z polskich metropolii.

Niniejszy artykuł stanowi próbę zebrania w całość wątków istotnych w dalszym badaniu wpływu uczelni na zmianę struktury społeczno-demograficznej polskich miast. Korzystałam przy tym ze zbiorczych wyników badań ilościowych mobilności przestrzennej i społecznej maturzystów i studentów, a także z raportów rekrutacyjnych i monitoringu karier absolwentów kilku wybranych uczelni. Taki dobór materiału nie wyczerpuje zagadnienia, ale jest wystarczający, by dokonać jego wstępnego rozpoznania i zadania najistotniejszych pytań. Gruntowne zbadanie zależności wymagałoby pozyskania danych ze wszystkich publicznych uczelni oraz ich zagregowania, co wydaje się raczej zadaniem na przyszłość, nie dla niniejszej analizy.

Drenaż mózgów czy niż demograficzny?

Dwa lata temu zbadano prostą, choć wiele mówiącą zależność – skłonność absolwentów liceów do opuszczania rodzinnego miasta. Z raportu Instytutu Badań Edukacyjnych pt. Mobilność społeczna i przestrzenna w kontekście wyborów edukacyjnych opublikowanego we wrześniu 2014 r. wynika, że jest ona niewielka. Jak podają autorzy, „tylko 17 proc. maturzystów, przymierzając się do rozpoczęcia studiów, składało dokumenty rekrutacyjne w więcej niż jednym mieście. Częściej rozważane były różne kierunki studiów (36 proc.) oraz uczelnie (32 proc.). Zaledwie 15 proc. maturzystów decyduje się na studia w innym województwie niż to, w którym uzyskało maturę” [Herbst i Sobotka, Mobilność społeczna i przestrzenna…]. W tym samym raporcie czytamy, że mobilność jest mniejsza w dużych miastach (17 proc. maturzystów aplikujących na uczelnie z innego ośrodka) niż w mniejszych ośrodkach gminnych (40 proc.) oraz że jedynie 10 proc. maturzystów podejmuje naukę w innej miejscowości niż dotychczasowe miejsce zamieszkania (choć jednocześnie aż 40 proc. przeprowadzek przed ukończeniem 30. roku życia jest związanych z edukacją).

Wyjazd na studia nie musi oznaczać trwałego rozstania z rodzinną miejscowością. W dyskusji o szkolnictwie wyższym częściej podnosi się zresztą kwestię niżu demograficznego niż drenażu mózgów, choć jest możliwe, że to drugie zjawisko, nawet jeśli występuje w niewielkim stopniu, może wzmacniać znaczenie pierwszego – szczególnie w przypadku uczelni mieszczącej się w mieście cierpiącym na depopulację, w dodatku o słabszej pozycji i prestiżu niż Uniwersytet Jagielloński czy Politechnika Warszawska. 

Najbogatsze uczelnie z pewnością nie są przejęte perspektywą niżu w takim stopniu jak ich mniejsi konkurenci, którzy próbują zwiększyć atrakcyjność swojego wizerunku: „Jak poinformowała PAP rzecznik prasowa uczelni Beata Czechowska-Derkacz, w tym roku akademickim na Uniwersytecie Gdańskim studiować będzie ponad 30 tys. osób, mniej więcej tyle, ile w ostatnich latach. – Cieszy nas, że mimo niżu demograficznego liczba studentów nie spada, a nawet – jeśli chodzi o studia stacjonarne – rośnie. W tym roku na te studia przyjęliśmy o 1,5 tys. osób więcej niż przed rokiem. Natomiast bardzo wyraźnie widać spadek zainteresowania studiami niestacjonarnymi – powiedziała PAP Czechowska-Derkacz. Przypomniała, że – głównie z uwagi na niż demograficzny – aby zwiększyć swoją konkurencyjność, uczelnia stara się co roku poszerzać ofertę o nowe kierunki studiów i specjalności.
– W tym roku na UG pojawiły się m.in. unikatowe w skali kraju studia wschodnie, ze specjalnością »język rosyjski z językiem chińskim«, które mają przygotowywać np. do pracy w międzynarodowych firmach prowadzących działalność zarówno na rynkach zachodnich, jak i wschodnich. Na UG ruszyły też w tym roku dyplomacja, studia bałkańskie i teatrologia, a na skandynawistyce pojawiła się nowa specjalność – język, kultura i gospodarka Finlandii” [źródło 1.].

Widać zatem, że uczelnie wkładają sporo wysiłku w to, by studenci chcieli na nich zostać, choć być może jest też tak, że – przy jednoczesnym ogólnym spadku liczby zainteresowanych studiowaniem – dokonał się tu jedynie przepływ między studentami niestacjonarnymi i stacjonarnymi. Wydaje się jednak, że obecność tematu niżu demograficznego w mediach jest nieproporcjonalnie duża w stosunku do rzeczywistych skutków, jaki wywołuje. Ostatecznie można stwierdzić, że konsekwencje niżu w przypadku uczelni publicznych nie są zbyt dolegliwe. Kłopot ten dotyczy częściej uczelni prywatnych niż publicznych i częściej studiów II stopnia niż I: „O ile jednak na plus wypadają studia I stopnia, o tyle zarówno Uniwersytet w Białymstoku, jak i Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu zaznacza, że ubywa rokrocznie studentów przyjętych na studia II stopnia (magisterskie). – Nie jest to jednak pokłosie niżu demograficznego, ale zmiany mentalności obecnych studentów. Część z nich kończy swoją edukację po uzyskaniu tytułu licencjata bądź inżyniera, skupiając się na rozwoju kariery zawodowej – diagnozuje Iwona Cieślik z UE w Poznaniu” [źródło 2.]

W niektórych miejscach nie niż, ale drenaż może okazać się poważniejszym problemem. Wynika to zresztą z badań rozwoju prowadzonych w ostatnich latach w Polsce: „Najgorsze jest to, że wyjazd na studia przestał być wyjazdem na studia, lecz stał się emigracją definitywną, której studia są ledwie początkiem. Na ogół młodzież pozostaje w wybranych ośrodkach studiów, choć niekiedy stanowią one jedynie przystanek na drodze – także za granicę. Ale jeśli nawet nie zdecydują się wyjechać z kraju, to już nie wracają do swojej miejscowości i, często, regionu. Z tego powodu taki wyjazd – na studia – jest w istocie rzeczy emigracją definitywną” [źródło 3.]. Możliwy jest też inny scenariusz: maturzyści przyjeżdżają z pobliskich miejscowości kształcić się w lokalnej metropolii, ale szans życiowych szukają ostatecznie w Warszawie, Krakowie, we Wrocławiu czy w Poznaniu.

W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” spostrzeżenia te potwierdził rektor Uniwersytetu Szczecińskiego, bazując na własnym doświadczeniu: „Zależnie od wydziału mamy 80-85 procent studentów z regionu. W tym mieści się Szczecin. Rekrutujemy też w Kujawsko-Pomorskiem, Lubuskiem, na północy Wielkopolski. Dotyczy to najpopularniejszych naszych kierunków (prawo, ekonomia, psychologia). Wiadomo, że tak jak wszystkie uczelnie odczuwamy niż demograficzny połowy lat 90. Pozyskać studentów coraz trudniej. Wielu młodych ludzi jest przekonanych, że karierę zrobią tylko wtedy, jeśli wyjadą do Warszawy, Krakowa czy Gdańska. Musimy przełamywać to irracjonalne, stereotypowe myślenie” [źródło 4.]. To ważny głos, który komplikuje kwestię „przyciągania najlepszych”. W obecnym systemie uczelnie ze sobą silnie konkurują o studentów i ta, która przyciągnie ich najwięcej z różnych regionów, może – statystycznie rzecz biorąc – liczyć na to, że z każdego z nich pozyskała maturzystów z najlepszymi wynikami. Jednak może dziać się to kosztem innych części kraju, do których absolwenci po skończeniu studiów często już nie wracają. Poza tym dzieje się coś jeszcze innego – Uniwersytet Szczeciński przyciąga studentów, którzy potem „odpływają” jeszcze dalej od rodzinnych miejscowości. Idzie to zresztą w parze z koncentrycznym modelem rozwoju gospodarczego Polski, gdzie duże ośrodki gromadzą większość zasobów: ekonomicznych, społecznych czy kulturowych.

Należy tu jednak unikać zbyt śmiałych uogólnień – największe ośrodki, do których się emigruje, nie są przejęte groźbą drenażu mózgów. Warszawa jest jednym z tych miast, które od lat się rozrastają i mają opinię ważnych ośrodków akademickich. Nie ma badań potwierdzających ścisłą korelację między przyjazdem do danej metropolii na studia i pozostaniem w niej. Można jednak ostrożnie wnioskować taką zależność z danych pośrednich. Na przykład z monitoringu losów absolwentów Uniwersytetu Warszawskiego przeprowadzonego w obrębie rynku stołecznego wynika, że większość absolwentów ma stałe zatrudnienie: „Jak widać, przeszło połowa absolwentów UW z tytułem magistra w ostatnich latach objętych badaniem była zatrudniona wyłącznie u jednego pracodawcy. Bardzo niewielki odsetek miał zatrudnienie u co najmniej trzech etatodawców. Wyniki te wskazują na znaczną stabilność pracy etatowej podejmowanej przez absolwentów UW z tytułem magistra. Ponadto przeszło 70 proc. absolwentów z magisterium nie podjęło w tym okresie żadnej pracy na umowę-zlecenie” [Monitorowanie losów absolwentów…]. Podobną zależność widać w przypadku Politechniki Warszawskiej – prawie 93 proc. absolwentów badanych w 2015 r. pracuje w województwie mazowieckim; w dodatku prawie połowa respondentów ma umowę o pracę [suplement do raportu z badania losów absolwentów przeprowadzonego w okresie marzec-kwiecień 2015 r., Biuro Karier Politechniki Warszawskiej, Warszawa 2015]. Jako że brak stabilizacji, zjawisko „rynku pracodawcy” (sprzyjającego bardziej pracodawcy niż pracownikowi) i prekaryjne warunki pracy w Polsce to często wskazywane w dyskursie publicznym przyczyny emigracji lub niezadowolenia z życia, z pewnością ich rewers – etatowe zatrudnienie z godziwymi zarobkami – stanowi dobry powód do tego, by nie migrować do innego miasta.

Nieco innym przypadkiem jest Uniwersytet Łódzki. Jak czytamy w najnowszym raporcie z monitoringu losów jego absolwentów, „osoby pozostające w Polsce w znakomitej większości (86,2 proc.) mieszkają w województwie łódzkim. 7,9 proc. osób badanych jako miejsce zamieszkania wskazało województwo mazowieckie. Warto podkreślić, że miejsce zamieszkania jest związane z miejscem pracy badanych absolwentów – 99,4 proc. spośród osób mieszkających w województwie łódzkim pracuje na jego terenie. Ponad połowa (50,9 proc.) absolwentów rocznika 2013 biorących udział w tegorocznej edycji Monitorowania karier zawodowych mieszka w największych miastach Polski, do których zalicza się Warszawę, Kraków, Łódź, Wrocław i Poznań. Blisko co piąty badany mieszka na wsi (19,3 proc.). Również co piąty zamieszkuje miasta średniej wielkości liczące od 10 000 do 100 000 mieszkańców. Jest to najprawdopodobniej związane z powracaniem studentów spoza Łodzi do rodzinnych miejscowości po zakończeniu kształcenia na Uniwersytecie Łódzkim” [Monitorowanie karier zawodowych…]. Mamy tu zatem sytuację niewielkiego zainteresowania uniwersytetem ze strony osób niemieszkających w tym samym województwie. Około 40 proc. absolwentów jedzie po studiach do mniejszych miejscowości – jak wskazują autorzy badania, prawdopodobnie w strony rodzinne. Tu z kolei drenaż mózgów nie byłby tak istotny jak w Szczecinie, ale też moc przyciągania absolwentów do miasta jest prawdopodobnie słabsza niż w Warszawie.

Z kolei w raporcie z Uniwersytetu Jagiellońskiego dla absolwentów studiów magisterskich z rocznika 2013/2014 znajdziemy jedynie informację, że 73 proc. spośród badanych, którzy zadeklarowali pracę w Polsce, pracuje w województwie małopolskim – w jakim procencie dotyczy to Krakowa, możemy się jedynie domyślać. Poza tym raport skupia się raczej na innych liczbach – zróżnicowania poziomu zarobków, stopnia zadowolenia z pracy, rodzaju zatrudnienia itp. [Feliks-Długosz, Monitorowanie losów absolwentów…]. Jeśli zaś chodzi o rekrutację, w sprawozdaniach rocznych z działalności rektora UJ szeroko zostały opisane procedury rekrutacyjne oraz opis podjętych badań, natomiast nie podaje się ich wyników – tych trzeba już szukać osobno. Co interesujące, w części dotyczącej rekrutacji studentów więcej miejsca poświęca się cudzoziemcom niż mieszkańcom ościennych województw, których zainteresowanie wydawałoby się znacznie mniejszym wyzwaniem [Sprawozdanie roczne rektora…].

I w przestrzeni, i w strukturze

Co nam mówią te dane? Przede wszystkim udowadniają tezę o raczej regionalnym, a nie ogólnopolskim charakterze rodzimych uniwersytetów i relatywnie niskiej mobilności przestrzennej maturzystów. Ta, w związku z silnie scentralizowanym modelem rozwoju i naciskiem na kształtowanie się metropolii kontrastujących z biedniejszą prowincją, idzie z kolei często w parze z mobilnością społeczną. Przywoływany wyżej raport Mobilność społeczna i przestrzenna w kontekście wyborów edukacyjnych potwierdza zresztą, że choć w Polsce występuje awans społeczny, wciąż w wielu przypadkach sukcesy edukacyjne oraz dalsza kariera i poziom zarobków danego absolwenta pozostają skorelowane ze statusem społecznym jego matki – do tego stopnia, że różnicują prawdopodobieństwo sukcesu w przypadku dwóch absolwentów tej samej uczelni, ale o różnym pochodzeniu.

Jednocześnie nawet mierzony wskaźnikami czysto liczbowymi „polski boom edukacyjny”, sukces przekładający się na liczbę uzyskanych dyplomów ukończenia studiów wyższych, przesłania fakt przesunięcia rozwarstwienia społecznego na późniejszy etap edukacji. Jak wynika z raportu doktora Przemysława Sadury, specjalisty ds. nierówności edukacyjnych, „studenci słabych (w większości) szkół publicznych i elitarnych kierunków na uczelniach publicznych nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego. Różni ich społeczne pochodzenie, kariera edukacyjna, aspiracje i styl studiowania. Wielkomiejscy studenci z klasy wyższej i średniej korzystają z programów wymian międzyuczelnianych, wyjeżdżają na zagraniczne stypendia. Ci ze wsi i małych miast studiują po to, aby mieć jakikolwiek dyplom, i za to płacą. Studenci różnicują się nie tylko ze względu na to, na jakich uczelniach studiują, ale także jakie kierunki wybierają. Z badań przeprowadzonych w Niemczech i Wielkiej Brytanii wynika, że o ile pochodzenie odgrywa niewielką rolę w wyborze większości kierunków na studiach, o tyle przedstawiciele warstw wyższych częściej studiowali na prestiżowych kierunkach – medycynie i prawie. Podobne wyniki uzyskano, prowadząc badania w Polsce, gdzie osoby lepiej sytuowane wybierały prawo i medycynę, a osoby o najsłabszym statusie społeczno-ekonomicznym pedagogikę i nauki społeczne” [Sadura, Szkoła i nierówności społeczne…].

Wnioski te pokazują, jak mylna jest tak często forsowana przez polityków strategia dostosowywania uniwersytetów do potrzeb rynku pracy. Nie można bowiem mówić o zwiększaniu szans na sukces zawodowy, skoro najlepsze uczelnie i tak przyjmują maturzystów, którzy przeszli już wstępną selekcję: najlepiej wykształconych, stosunkowo zasobnych, mających możliwość dokształcania się za granicą. To także ci, którzy mają większe szanse na wyższe zarobki czy szybkie uzyskanie wysokiej pozycji zawodowej. Uniwersytety to miejsca, które ten dystans utrzymują, co zresztą zostało wykazane w wielu badaniach socjologicznych [por. Bourdieu i Passeron, Reprodukcja. Elementy teorii…]. Możemy co najwyżej mówić o większych szansach absolwentów uczelni A na znalezienie pożądanej pracy w stosunku do absolwentów uczelni B, jednak wciąż jest to jedynie odzwierciedlenie relacji pomiędzy poszczególnymi ośrodkami oraz regionami. Dopóki będzie tak duży problem z nierównościami społecznymi na uniwersytetach, trudno oczekiwać, by wpływały one na tkankę społeczną w ogóle i zwiększenie szans życiowych przedstawicieli poszczególnych klas. Należałoby raczej pytać, jak ogólna struktura gospodarcza odbija się na tkance społecznej uczelni.

Jak (nie) przyciągać maturzystów

Powyższe rozważania nie rozstrzygają jednak, czy dla uczelni w ogóle ważne jest przyciągnięcie studentów z zewnątrz. Może być bowiem tak, że mimo deklarowanej często przez uczelnie chęci zainteresowania sobą potencjalnych kandydatów w rzeczywistości ośrodki akademickie nie są nastawione na ostrą konkurencję o maturzystów. Istotniejsza bywa walka o to, by uszczuplenie „stanu posiadania” nie okazało się zbyt bolesne; by ogólne zainteresowanie studiami na danej uczelni, owszem, spadło, ale głównie w zakresie studiów niestacjonarnych. Rzecznicy prasowi uczelni – tak jak w przypadku cytowanej wyżej przedstawicielki Uniwersytetu Gdańskiego – będą unikać takiego ujęcia sprawy, jednak te wahania koniunktury w oczywisty sposób uderzają w selektywność i jakość nauczania na studiach dziennych. Mamy tu bowiem do czynienia z prawdopodobnym „przeniesieniem” tych, którzy w czasie wyżu musieli zadowolić się odpłatnymi formami edukacji, na studia bezpłatne, cechujące się z reguły dużo wyższą barierą wstępu.

Na potrzeby niniejszego opracowania sprawdzono strony rekrutacyjne uniwersytetów Wrocławskiego, Warszawskiego, Gdańskiego, Marii Curie-Skłodowskiej oraz Politechniki Krakowskiej i Politechniki Poznańskiej, żeby sprawdzić jak te uczelnie reklamują się w internecie, czy podają informacje ważne dla osób zamiejscowych. Badano główne witryny uczelni, a nie strony poszczególnych biur czy wydziałów.

Uderzający jest przede wszystkim wysoki stopień konwencjonalności informacji rekrutacyjnych. Uczelnie skupiają się na technicznych zagadnieniach: procedurach, terminach, progach punktowych, zasadach przyjęć, wysokości opłat. Są to oczywiście istotne zagadnienia, jednak zazwyczaj nieobudowane szerszym komentarzem, jakby decyzja o aplikowaniu na uczelnię A wiązała się zawsze z takimi samymi konsekwencjami jak aplikowanie na uczelnię B. Wiadomo jednak, że o wyborze uczelni decydują różne czynniki: ceny wynajmu pokoju lub akademika w danym mieście, sposób zorganizowania komunikacji, łatwość dojazdu na kampus, rozlokowania budynków interesującego nas wydziału na mieście, dostępność bibliotek, a także oferta kulturalna i rozrywkowa w danym ośrodku, zakres dodatkowych zniżek studenckich w danym mieście czy wreszcie ogólne koszty życia. Ignorując te kwestie, uczelnie pokazują, że nie są wrażliwe na uwarunkowania istotne dla wielu uczniów i studentów i nawet nie próbują wyjść naprzeciw ich potrzebom. Osoby słabiej zorientowane w tym, jak się żyje w innych niż rodzinny regionach, może to zniechęcać.

Spośród wymienionych wyżej uczelni tylko Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej oraz Politechnika Krakowska odsyłają do informatorów (własnych lub zewnętrznych) o tym, jak się studiuje w danym mieście. W informacjach tych zawierają się m.in. dane o sposobie komunikacji, ofercie kulturalnej miasta, statystykach dotyczących bezpieczeństwa czy cenach żywności. Uczelnie chętniej podają wykazy cen własnych udogodnień socjalnych. Co ciekawe, Politechnika Poznańska ma osobną zakładkę dla stołówki studenckiej, w której informuje o cenach obiadów oraz o możliwości wykupienia abonamentu, jednak o warunkach życia w mieście – informacji brak. Uniwersytet Wrocławski oraz Politechnika Krakowska podają zestawienie dokładnych cen pokojów w domach studenckich, tak samo jak Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, choć informacji o każdym z domów studenckich każe szukać w bardziej szczegółowych zakładkach. Uniwersytet Gdański na swojej stronie mówi jedynie o ogólnych widełkach cenowych, z kolei Politechnika Poznańska odsyła do osobnej strony domów studenckich, na której jednak, by poznać ceny pokojów w domach studenckich, trzeba pobrać plik PDF z treścią zarządzenia rektora w tej sprawie. Uniwersytet Warszawski na swojej głównej stronie w ogóle nie podaje takiej informacji – trzeba przejść najpierw do portalu informacyjnego, gdzie podobnie jak na stronie UG znajdziemy ogólne przedziały cenowe.

Ciekawie wypada zestawienie najtańszych i najdroższych pokojów w akademikach ze średnimi cenami wynajmu mieszkań w Polsce. Zestawienie to nie jest doskonałe ze względu na ograniczoną porównywalność (nie bierze pod uwagę standardu) oraz konieczność przedstawienia średnich cen wynajmu przyporządkowanych ze względu na metraż prawdopodobnym przydziałem kwoty na jedną osobę. Skorzystałam z raportu z połowy 2015 r. portalu Bankier.pl, który rokrocznie informuje o przeciętnych cenach miesięcznego wynajmu mieszkań w dużych polskich miastach [źródło 5.] oraz informatorów uczelnianych. Przyjęto, że mieszkanie w trzyosobowym pokoju stanowi niepożądany standard, tym bardziej że w przypadku wynajmu mieszkań komercyjnych taka konfiguracja właściwie się nie zdarza, a także że najczęściej wynajmowane przez studentów są mieszkania o metrażu 38-60 mkw. – dla większej dokładności ceny za te same metraże podzielono na dwa i trzy pokoje, by oddać rzeczywisty koszt wynajęcia mieszkania przypadający na jedną osobę. W przypadku akademików podano wyłącznie ceny standardowe, bez dodatkowych opłat i nieuwzględniające zniżek np. dla samotnych rodziców lub osób niepełnosprawnych. Tabela wygląda następująco:

Nawet jeśli weźmie się pod uwagę uproszczony charakter tego zestawienia, trudno uznać ceny pokojów w akademikach za konkurencyjne. Ba, w niektórych miastach prawie nie ma różnic między kosztem wynajmu na rynku i w domach studenta albo te różnice nie są znaczne (np. Wrocław, Poznań czy Lublin). Zważywszy na to, że w akademikach najczęściej mamy do czynienia z ogólnodostępną kuchnią, współdzielonymi z co najmniej jedną osobą łazienkami (a często po prostu prysznicami na całe piętro), koniecznością wyprowadzki w czasie wakacji czy brakiem możliwości wyboru współlokatorów, różnice te wydają się de facto jeszcze mniejsze. Oczywiście są grupy studentów, dla których kryterium ceny jest jedynym i dla nich każda oszczędność okaże się na wagę złota. Niemniej taki stosunek do sprawy spycha na dalszy plan refleksję nad godnościowymi aspektami życia każdego z nas i daje przyzwolenie na to, by udogodnienia socjalne odpowiadały jedynie na bardzo podstawowe potrzeby. Na domiar złego zdarzają się również sytuacje, w których – chcąc nagle zapełnić jakieś niedostatki finansowe – uczelnie podejmują w kwestiach infrastrukturalnych decyzję radykalnie pogarszającą początkowe warunki mieszkania w akademikach. Było tak na przykład na Politechnice Warszawskiej: „Za to od kilku lat okna mają zasłonięte mieszkańcy akademika Riviera przy rondzie Jazdy Polskiej, który należy do Politechniki Warszawskiej. Budynek jest opakowany reklamą od parteru niemalże po dach. W 2007 r. ówczesna rzeczniczka tej uczelni przekonywała, że ma zarobić na klimatyzację w Rivierze. Na nic zdały się protesty studentów, że w ciągu dnia w pokojach panuje półmrok, duchota, a w nocy oślepiają ich światła z reklamowych lamp” [źródło 6.].

Wpływ zaplecza socjalnego uczelni na jej relacje ze studentami jest oczywisty: po trzech latach mieszkania w niewyremontowanym pokoju, gdzie zdarzają się inwazje insektów czy grzyby na ścianach, student nie będzie się identyfikował z uczelnią, która nie dba o warunki, w jakich zmuszony jest żyć. Nie chodzi tu rzecz jasna o idealizowanie rynku wynajmu mieszkań w Polsce, bo jest on – zwłaszcza na tle krajów Europy Zachodniej – bardzo nieprzyjazny, ale niestety uczelnie nie odpowiadają należycie na to wyzwanie. W dalszym ciągu wielu studentów przyjeżdżających na studia z innych miast (często zresztą z konieczności – co jeśli ich wymarzony kierunek nie jest prowadzony na żadnej pobliskiej uczelni?) musi borykać się z prywatyzacją kosztów nauki.

Na zawsze regionalne

W tym świetle nie dziwi niska mobilność przestrzenna młodych Polaków. Zmiana miejsca zamieszkania to zawsze ryzyko, w dodatku okupione dość wysokim kosztem. W takich warunkach trudno o to, by nierówności edukacyjne zaczęły się istotnie zmniejszać na poziomie uczelni – a powinno nam na tym zależeć. Jest to w interesie samych szkół wyższych, które mogłyby starać się o najlepszych i najbardziej utalentowanych, a nie tylko o relatywnie zasobnych, a także w interesie społecznym, by każdy, kto ma chęć do nauki, mógł studiować niezależnie od swojego pochodzenia i statusu materialnego.

Oczywiście dotowanie miejsc w akademikach czy stołówek studenckich to koszt, który w dobie chronicznego niedofinansowania szkolnictwa wyższego trudno ponosić. Nie wydaje się jednak, by było to pierwsze zmartwienie rektorów uczelni, którzy częściej postulują wprowadzenie pełnej odpłatności za studia na uczelniach państwowych aniżeli chęć pozyskania pieniędzy na poprawę warunków socjalnych. Przedstawiciele Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich argumentują, że trudno pójść inną ścieżką: „Rektor Uniwersytetu w Białymstoku prof. Leonard Etel zaznacza, że należy przede wszystkim zwiększyć ilość środków finansowych na dydaktykę i badania. – W budżecie państwa nie ma dzisiaj i długo jeszcze nie będzie realnych pieniędzy na ten cel. Konieczne jest wprowadzenie na początku częściowej, a w perspektywie pełnej odpłatności za studia. Jednocześnie należy stworzyć system zwolnień od odpłatności – dla najuboższych – i możliwość uzyskania taniego kredytu na studia – sugeruje prof. Etel” [źródło 7.]. Spełnienie tego typu postulatów uniemożliwia Konstytucja RP zakładająca bezpłatność publicznego kształcenia. Niemniej trudno zrozumieć zaniechanie drobnych, niepociągających kosztów działań, na przykład przygotowywania poradników dla przyjezdnych, jak tanio żyć w mieście, w którym znajduje się uczelnia. Dostęp do przejrzystych informacji mógłby pomóc w podjęciu decyzji o wyjeździe do innego miasta, a przynajmniej pokazać zainteresowanym, w jaki sposób mogą poradzić sobie z tym wyzwaniem, i oswoić z perspektywą przeprowadzki. Publikacja tego typu informatorów to oczywiście drobny gest – ale jeśli nawet na wykonanie takich ruchów uczelni nie stać, trudno zastanawiać się nad szerzej zakrojonym programem naprawy.

A jeśli uczelnie mimo wszystko przyciągają osoby z zewnątrz, to czy rodzinne regiony wyjeżdżających studentów nie poniosą kosztów – na przykład właśnie w postaci drenażu mózgów? Tu znów wracamy do kwestii nieuniknionego wprzęgnięcia kondycji akademii w ogólną sytuację gospodarczą. Jeśli chcemy zachować równowagę w dostępie do specjalistów w całej Polsce, na pewno nie można sobie pozwolić na koncentrowanie środków i zasobów w jednym miejscu. Uczelnie powinny rozwijać się w miarę równomiernie, bo stanowią ważne, regionalne ośrodki kształtowania specjalistycznych kadr, miejsca wypracowywania rozwiązań lokalnych problemów i wspólnego animowania życia danego województwa czy powiatu. Jeśli ten warunek nie zostanie spełniony, a część uczelni zwiększy udogodnienia socjalne, z pewnością wzmocni się konkurencja o maturzystów z różnych części Polski, a wtedy drenaż mózgów nieuchronnie nastąpi. Na migracjach zyskają jedynie nieliczne regiony, a reszta będzie się borykać z istotną luką.

Uczelnie powinny zastanowić się nad tym, czego oczekują od rekrutacji. Czy chcą dawać szanse na wszechstronne wykształcenie i awans społeczny oraz wypuszczać absolwentów, którzy będą budować elity w całym kraju, także w rodzinnych miejscowościach? Czy może wolą pozostać silnymi, lokalnymi ośrodkami, które sprzyjają pobudzaniu koniunktury gospodarczej na miejscu i budowie dystansujących inne miasta metropolii? Po co nam uniwersytety? To pytanie będzie nieuchronnie wracać. Niestety, z przepełnionych standardowymi liczbami i statystykami raportów rekrutacyjnych i monitoringu losów absolwentów nie wynika jednoznaczna odpowiedź.

Bibliografia

  • Bourdieu P., Passeron J.-C., Reprodukcja. Elementy teorii systemu nauczania, przeł. E. Neyman, PWN, Warszawa 1990.
  • Feliks-Długosz A., Monitorowanie losów absolwentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, studia magisterskie, rocznik 2013/14, Kraków 2015.
  • Herbst M., Sobotka A., Mobilność społeczna i przestrzenna w kontekście wyborów edukacyjnych, Warszawa 2014, s. 7.
  • Monitorowanie karier zawodowych absolwentów Uniwersytetu Łódzkiego. Rocznik 2013 – I tura badania panelowego, Łódź 2015, s. 7-8.
  • Monitorowanie losów absolwentów uczelni wyższych z wykorzystaniem danych administracyjnych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Raport końcowy, Warszawa 2014, s. 52.
  • Sadura P., Szkoła i nierówności społeczne. Diagnoza zjawiska i propozycja progresywnej polityki edukacyjnej w Polsce, Warszawa 2012, s. 21.
  • Sprawozdanie roczne rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego za rok 2013. Stan na 31 grudnia 2013 r., Kraków 2014.
  • źródło 1. = Uniwersytet Gdański: dwa nowe budynki i więcej studentów dziennych, serwis PAP – Nauka w Polsce, 2 października 2015 r., dostęp na: http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,406761,uniwersytet-gdanski-dwa-nowe-budynki-i-wiecej-studentow-dziennych.html.
  • źródło 2. = Michał Dzierżak, Jak niż demograficzny wpłynął na polskie uczelnie? Sprawdziliśmy to, Wp.pl, 4 października 2015 r., dostęp na: http://wiadomosci.wp.pl/kat,140712,title,Jak-niz-demograficzny-wplynal-na-polskie-uczelnie-Sprawdzilismy-to,wid,17885940,wiadomosc.html?ticaid=1169c4&_ticrsn=3.
  • źródło 3. = Romuald Jończyk, Polska dramatycznie się wyludnia: Zyskują na tym duże miasta, mieszkańców wsi czeka tragedia, wywiad Miry Suchodolskiej, „Dziennik Gazeta Prawna”, 7 czerwca 2015 r., dostęp na: http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/875458,polska-dramatycznie-sie-wyludnia-zyskuja-na-tym-duze-miasta-mieszkancow-wsi-czeka-tragedia.html.
  • źródło 4. = Rektor US: Młodych ludzi, którzy chcą studiować, jest 30 procent, wywiad Tomasza Maciejewskiego z prof. Edwardem Włodarczykiem, „Gazeta Wyborcza”, dodatek szczeciński, 25 października 2015 r., dostęp na: http://szczecin.wyborcza.pl/szczecin/1,34959,19085157,rektor-us-mlodych-ludzi-ktorzy-chca-studiowac-jest-30-procent.html#ixzz40lTVYOwQ.
  • źródło 5. = Raport o cenach wynajmu – sierpień 2015, Bankier.pl, dostęp: 28 lutego 2016 r.
  • źródło 6. = Karpieszuk W., Płachty reklamowe na akademikach. Żwirek też chce zarabiać, „Gazeta Wyborcza”, 8 maja 2015 r., dostęp na: http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34862,17880948,Plachty_reklamowe_na_akademikach__Zwirek_tez_chce.html.
  • źródło 7. = Krajczyńska E., Rektorzy: w nowej ustawie o szkolnictwie trzeba postawić na jakość, PAP – Nauka w Polsce, 24 stycznia 2016 r., dostęp na: http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,408131,rektorzy-w-nowej-ustawie-o-szkolnictwie-trzeba-postawic-na-jakosc.html.
autor: Monika Helak